Panująca w ostatnich latach moda na oczyszczanie organizmu z bliżej nieokreślonych "toksyn", posiada dwie charakterystyczne cechy - wyolbrzymianie przyczyn i wyolbrzymianie efektów oczyszczenia. To pierwsze realizowane jest przez przypisanie aktualnie modnej przyczynie wszystkich ciężkich chorób, raz wszystkie choroby wywołują "robaki" kiedy indziej grzyby, raz są to metale ciężkie, kiedy indziej opryski rolnicze, raz szczepionki, kiedy indziej mleko. Do wyboru, do koloru, nie sposób trafić na człowieka, który z tym kontaktu nie miał.
Natomiast wyolbrzymiane skutków oprócz obietnicy wyleczenia z ciężkich chorób, oraz równie ważnego schudnięcia w dwa tygodnie, odbywa się też przez zaprezentowanie detoksu w efektownej wizualnie formie. Najlepiej byłoby, gdyby uwalniane toksyny było dobrze widać. Jeszcze lepiej, gdyby wyglądało to obrzydliwie i przypominało brud. Jeśli zaś toksyny nie chcą tak ładnie wyglądać, trzeba im jakoś pomóc...
Plastry czyli brunatnienie octu
Plastry detoksyfikujące
wciąż jeszcze są dosyć popularne. Nakleja się je na stopy na noc i rano
są całe zbrązowiałe, pokryte kleistą substancją i niemile pachną. I
oczywiście ta brązowa substancja to toksyny z organizmu.
Problem
w tym, że podobny efekt daje zwilżenie plastra. W ich składzie znajdują
się substancje chłonące wilgoć i wyciągi roślinne o brązowym kolorze. W
ciągu nocy plaster chłonie wilgoć ze skóry, zwłaszcza pot, więc rano są
wilgotne a zawartość saszetki zabawia plaster na brązowo.
Ale,
ale - przecież jeśli stosuje się je regularnie, to po pewnym czasie
przestają brązowieć. Z czego to wynika? Jednym ze składników takich
plastrów jest ocet drzewny otrzymywany ponoć z pędów bambusa. Kwas
octowy działając kilka godzin na skórę przez kilkanaście dni, powoduje
obkurczenie gruczołów potowych i przejściowe zmniejszenie potliwości na
tym fragmencie skóry.
Robiono już testy z
ochotnikami i po przeanalizowaniu składu plastrów nie stwierdzono, aby
po całonocnym użytkowaniu pojawiały się w nim jakieś metale ciężkie czy
znane substancje toksyczne.[1]
Wanna z błotkiem czyli elektroliza
Pod
pewnym względem podobna wydaje się popularna zwłaszcza kilka lat temu
metoda z wanienkami, mającymi wywoływać wydalenie toksyn przez stopy.
Zanurzało się stopy w korytku, trzymało w rękach elektrody, a po pewnym
czasie od włączenia urządzenia, woda robiła się brązowa i śmierdziała.
Prowadzący zabieg tłumaczył, że oto pole elektryczne spowodowało
wydalenie toksyn do wody i to brązowe w misce to nasze toksyny.
Urządzenie
składa się przede wszystkim z miski na wodę i płaskich elektrod,
koniecznie stalowych bo inaczej nie zadziała, zasilane jest najczęściej
zasilaczem podobnym do tych do telefonów komórkowych, stosując niskie
napięcie 12 V i bezpiecznie niskie natężenie.
Dlaczego elektrody
muszą być stalowe? Bo inaczej nie zrobi się nam błotko. Nie jest
potrzebne nawet wkładanie stóp, zrobi się samo byle płynął prąd.
W
urządzeniu takim zachodzi prosta elektroliza wody, zwykle lekko
posolonej dla lepszego przewodnictwa, z prądem stałym podłączonym w taki
sposób, że na elektrodach w wodzie pojawia się ładunek dodatni. Pod
wpływem takiego ładunku zachodzi reakcja utlenienia żelaza z elektrody, w
pewnym stopniu też wydzielenie tlenu. Jony żelaza i tlen tworzą tlenki i
wodorotlenki, tworzące ostatecznie brązowy osad, zaciemniający wodę i
udający toksyny. Efekty wizualne zabiegu nie mają żadnego związku z
detoksem.
Biorąc pod uwagę, że stale nierdzewne zawierają
domieszki niklu i chromu, które mogą uwalniać się podczas zabiegu do
roztworu, namaczanie w nim stóp może się okazać bardzo szkodliwe dla
skóry. Nie od dziś wiadomo, że nikiel jest silnym alergenem a chrom
wywołuje podrażnienia.
Teoretycznie puszczenie napięcia
od rąk do stóp mogłoby spowodować migrację jonów z organizmu do wody,
za sprawą jonoforezy, czyli ruchu jonów pod wpływem prądu elektrycznego.
Jednak aby, jak to piszą wykonujący ten zabieg szarlatani, usuwać w ten
sposób kationy metali ciężkich należałoby... podłączyć prąd dokładnie
odwrotnie! Kationy, czyli jony o ładunku dodatnim, migrują do elektrody o
ładunku ujemnym, bo przeciwieństwa (elektryczne) się przyciągają.
Ale
jak się już domyślacie, podłączenie prądu odwrotnie nie będzie
utleniało elektrod i barwiło wody na brązowo. Warto by więc rozważyć,
czy przypadkiem podczas zabiegu nie dochodzi do elektroforetycznego
wchłaniania do organizmu wspomnianych niklu i chromu z rozpuszczonej
elektrody. Co byłoby dla nas dużo bardziej szkodliwe.
W
2012 roku wykonano zresztą eksperymenty z użyciem dostępnych
komercyjnie zestawów "Jonowej Kąpieli Stóp". Najpierw badacze
przygotowali roztwór soli w destylowanej wodzie, w ilości podanej przez
producenta urządzenia i zbadali zawartość w nim kilkunastu pierwiastków.
Następnie wlali do urządzenia i włączyli zgodnie z przepisem na 20
minut, bo tyle trwa normalny zabieg, ale nikt nie wkładał tam stóp.
Chodziło o sprawdzenie, na ile skład wody zmienia samo działanie
urządzenia. Po minięciu odpowiedniego czasu, pobrali wodę z urządzenia i
zbadali zmiany zawartości pierwiastków. Wyniki wyglądają bardzo
niepokojąco:
- w wodzie pojawił się arsen, kobalt, mangan i kadm, toksyczne pierwiastki
- zawartość wanadu wzrosła o 5800% (z 1 do 59 ug/l)
- zawartość niklu wzrosła o 750 000% (z 2 do 15 179 ug/l)
- zawartość molibdenu wzrosła o 6100% (z 50 do 3155 ug/l)
- zawartość chromu wzrosła o 590 000% (z 4 do 23 634 ug/l)
- zawartość żelaza wzrosła o 375 000% (z 31 do 116 000 ug/l)
- łączny wzrost zawartości składników mineralnych przekroczył milion procentów.
Nic
dziwnego, że woda zrobiła się brązowa. A to wszystko po włączeniu
wanienki bez wkładania nóg. Zresztą, strach wkładać do czegoś takiego
nogę. Skład odpowiada zawartości metali w stali nierdzewnej
wysokochromowej.
Zrobiono
też jednak testy z ochotnikami, którzy byli poddawani zabiegowi w
wanience kilkakrotnie w ciągu czterech tygodni, zgodnie z zalecaną przez
producenta kuracją. Także badano zmiany zawartości pierwiastków w
wodzie przed i po zabiegu, w moczu ochotników przed i po zabiegu oraz we
włosach ochotników przed serią wielu zabiegów i po czterech tygodniach.
Ilość metali ciężkich w wanienkach podczas zabiegów wzrastała bardzo
podobnie, do wody uwalniane były te same pierwiastki w podobnej ilości -
może tylko chromu i niklu było jeszcze więcej, wzrosty ich stężeń
dochodziły do miliona procent, co mogło wynikać ze zużywania się
elektrod w urządzeniu. Sprawdzano zresztą całkowitą ilość uwalnianych
pierwiastków, stwierdzając że stopniowo spadała w miarę kolejnych
eksperymentów na tym samym urządzeniu, a ostatecznie przeprowadzono ich
30, wykazując jak szybko rozpuszczają się elektrody.
Podczas
badania moczu ochotników stwierdzono u jednego z nich wzrost ilości
metali ciężkich w miarę kolejnych zabiegów, zaś w badaniu składu
mineralnego włosów także gwałtowny wzrost zawartości metali ciężkich u
jednego ochotnika. W przypadku pozostałych ludzi, zmiany ilości
pierwiastków były bardzo małe i miały różny kierunek. Nie dało się więc
potwierdzić usunięcia metali ciężkich z organizmu w miarę powtarzanych
zabiegów w wanience, bo w przypadku pozostałych badanych ilości
pierwiastków się nie zmieniły, natomiast wzrost zawartości metali w
moczu i włosach jednego pacjenta sugerowałby raczej wzrost zawartości w
organizmie, a więc przytrucie.[2]
Ten sam widowiskowy
efekt był też wykorzystywany przez przedstawicieli handlowych
sprzedających filtry do wody - na pokazach, na które zapraszano głównie
naiwne starsze osoby, pokazywano elektrolizę żelaznych elektrod w wodzie
wodociągowej, po czym porównywano z elektrolizą w wodzie destylowanej,
która przewodzi prąd bardzo słabo i nie daje takich skutków.
Kamienie prawie żółciowe
Jednym
z najpopularniejszych domowych sposobów oczyszczania wątroby, jest
wypijanie mieszanki oliwy z sokiem cytrynowym. Efekty ponoć mają być
spektakularne, zwłaszcza wydalanie kamieni żółciowych w ilościach
hurtowych, zupełnie bez bólu i z możliwością ominięcia operacji.
Niestety wielu mających problemy z kamieniami żółciowymi przekonało się
już, że mimo poprawnego wykonania takiego zabiegu i wydalenia żółtawych
grudek, ilość złogów w ich woreczkach wcale nie spadła. Skoro tak, to
skąd się one biorą?
|
Prawdziwe ludzkie kamienie żółciowe typu cholesterolowych |
Wątroba i trzustka produkują płyny obfitujące w enzymy trawienne,
sole kwasów żółciowych, sole cholesterolu i związki mineralne. Powstała z
ich zmieszania się w drogach żółciowych żółć, jest tymczasowo
przechowywana w woreczku, oczywiście też żółciowym. Gdy receptory w
jelicie w obszarze zakończenia przewodu żółciowego wyczują tłuszcz w
treści jelita cienkiego, pobudzony pęcherzyk kurczy się, uwalniając
żółć. Ma ona bardzo zasadowy odczyn więc neutralizuje kwas żołądkowy,
oraz co ważniejsze, zawiera enzym lipazę który ma trawić tłuszcz. Lipaza
rozbija cząsteczki tłuszczów, rozkładając je na kwasy tłuszczowe i
glicerynę.
W dalszej kolejności kwasy tłuszczowe powinny zostać
podczas trawienia wchłonięte, toteż w normalnej sytuacji kał nie zawiera
zbyt dużo tłustych treści. Chyba, że zalejemy jelito dużą ilością
tłuszczu i jeszcze popchniemy środkiem przeczyszczającym.
W
najpopularniejszej wersji metody używa się jednorazowych dawek oliwy
rzędu szklanki czy półtora, wypijanych duszkiem na pusty żołądek, i
doprawianych sokiem cytrusowym, często dla lepszego oczyszczenia po
pewnym czasie wypija się roztwór soli z Epsom, soli glauberskiej czy
jakiegoś innego środka poprawiającego wypróżnianie. Po takiej dawce
oleju w jelitach tworzy się dość dużo wolnych kwasów tłuszczowych, które
nie mają czasu zostać dalej strawione i wchłonięte, zamiast tego
zostają wydalone. W połączeniu z solami mineralnymi (zwłaszcza połkniętą
solą z Epsom będącą siarczanem magnezu) kwasy te tworzą
trudnorozpuszczalne mydła.
Tym, co zostaje ostatecznie wydalone,
są grudki zawierające mydła, wolne kwasy tłuszczowe i składniki żółci, o
kolorze od żółtego, przez żółtawozielony do wyraźnie zielonych (kolor
zależy od składników oliwy, ilości żółci i treści jelit), uformowane
przez ruchy robaczkowe w formę "kamyków".
Chorzy,
którzy stosowali tą metodę wiele razy, donosili o liczbach rzędu setek a
nawet tysięcy złogów, co przekracza pojemność woreczka żółciowego.
Dlatego też szarlatani twierdzą, że dodatkowe ilości złogów schodzą z
przewodów żółciowych czy nawet z wnętrza wątroby (wędrują przez miąższ
organu?) i dlatego jest ich tak dużo. Jak łatwo się domyśleć, "kamyki"
będą się pojawiały tak długo jak długo chory będzie pił oliwę a jego
wątroba produkowała żółć. Chyba, że w trakcie "kuracji" woreczek się w
końcu zatka a pacjent trafi do szpitala z ostrym zapaleniem.
W
2005 roku w czasopiśmie medycznym The Lancet opisano przypadek kobiety
ze stwierdzonymi złogami w woreczku żółciowym, która chciała oczyścić
się tą metodą. Prowadzący ją lekarze postanowili wykorzystać okazję i
sprawdzić, czy to faktycznie działa. Pacjentka wypiła 600 ml oleju z
oliwek i 300 ml soku z cytryny w kilku porcjach. Wydaliła wiele
żółtozielonych "kamyczków", które wzięto do analizy. Złogi roztapiały
się w gorącej wodzie, w ich składzie brakowało cholesterolu, bilirubiny i
soli wapniowych kwasów żółciowych, a więc składników kamieni z woreczka
żółciowego. Głównym składnikiem okazało się mydło kwasu oleinowego oraz
długocząsteczkowe, trudnotopliwe kwasy tłuszczowe. Wnioskiem lekarzy
było stwierdzenie, że wydalone złogi utworzyły się w wyniku trawienia
oliwy w jelicie i nie pochodziły z dróg żółciowych.[3]
Wystarczy
zresztą zastanowić się nad tym, w jaki sposób mogłoby wyglądać takie
wydalanie - niektórzy opisują wydalenie tą metodą złogów o wielkości
kilku centymetrów. Kanał żółciowy ma jednak ograniczoną szerokość, złóg
większy niż kilka milimetrów po prostu go zatka. Masa tych rozmiarów,
przesuwająca się wzdłuż żółciowodu, który jest przewodem dość dobrze
unerwionym, musi skończyć się potwornym bólem, czyli atakiem kolki
żółciowej. Jeśli więc ktoś nie czuł niczego szczególnego a wydalił
centymetrową kulkę, to nie pochodzi ona z jego pęcherzyka.[4] Sól z
Epsom nie poszerzy przewodu żółciowego aż tak bardzo (a tak twierdzą
szarlatani), bo nie jest on zbyt elastyczny i się nie rozciągnie.
Ponieważ
metoda przynosi efekty wyglądające spektakularnie, chętnie powołują się
na nią różni dieto-uzdrawiacze. W Polsce najszerzej znana jest jako
metoda Huldy Clark, od autorki książek na temat oczyszczania organizmu i
leczenia raka, tytułującej się doktorem choć nie ukończyła nigdy
medycyny. Inna nazwa to metoda dr Brouse, albo dr Kelley, albo dr.
Moritza, bo wielu specjalistów od diety się pod nią podczepiało, z
drobnymi modyfikacjami w rodzaju zastąpienia cytryny sokiem jabłkowym.
Pisał
o niej też Tombak a za nim, z lekkimi modyfikacjami, Słonecki, tylko u
nich miała to być metoda na kamienie kałowe, rzekomo gromadzące się w
człowieku w kilogramowych ilościach. Obecnie bez cytowania źródła
wspominają o niej liczne portale lifestylowe, jest to więc jedna z
najbardziej popularnych medycznych bzdur w temacie oczyszczania
organizmu.
Kapsułki oszustwa
W świetnej
książce reporterskiej "Nic nie zdarza się przypadkiem" autor, włoski
dziennikarz Tiziano Terzani, opisuje kilka lat walki z nowotworem,
podczas której równolegle do leczenia klasycznego jeździł po świecie od
uzdrawiacza do uzdrawiacza, w pewien sposób dając obraz kultur poprzez
ich podejście do zdrowia i śmierci.
W jednym z rozdziałów opisuje
jak to został zaproszony na egzotyczną wyspę na dwutygodniową sesję
oczyszczającą, polegającą na głodówce, zażywaniu witamin i saunie.
Prowadzący zachęcał obecnych aby codziennie oglądali na sitku, czy
wydalają z organizmu złogi i toksyny, mające mieć postać żelowatych
grudek różnych kolorów. Dowodem na to, że organizm się oczyścił, miało
być ich zniknięcie z wydalin, jeśli do końca kuracji nie znikały, można
było ją przedłużyć.
Po kilku dniach reporter zorientował się, że w
skład suplementów witaminowych wchodził środek żelujący, a kolorowe
kawałki to pozostałości osłonek kapsułek witamin. Gdy przestał je łykać,
kolorowe grudki przestały się pojawiać.
Test burakowy
Nie jest to wprost metoda detoksyfikacji, a raczej wstęp do którejś z nich. Artykuły pseudodietetyków promują ten test jako metodę sprawdzenia stanu szczelności jelit. A jeśli jelita są nieszczelne, to organizm jest zatruty i trzeba go czyścić. Test polega bądź na zjedzeniu tartego buraka lub na wypiciu świeżego soku, jeśli po takiej potrawie mocz zabarwi się komuś na różowo lub czerwono, to znaczy, że ma nieszczelne jelita i kawałki treści jelit przedostają się mu do krwi. Bardzo obrazowy opis, trzeba przyznać.
W rzeczywistości zabarwienie moczu po burakach, czyli betaninuria, to stosunkowo częsty stan fizjologiczny, pojawiający się okresowo nawet u 10-15% ludzi. Wynika z wydalenia czerwonego barwnika buraka, betaniny, wraz z moczem po tym, jak został wchłonięty w jelitach. Nie następuje to u każdego i zawsze dlatego, bo zwykle betanina do jelita nie dociera. Barwnik ten jest dość wrażliwy na warunki, zwłaszcza kwasowość. Ulega rozpadowi do bezbarwnych produktów zarówno w środowisku zbyt kwaśnym (pH ok. 2 i mniejsze) jak i zbyt alkalicznym. W zasadzie zaczyna degradować już w warunkach obojętnych, zwłaszcza przy podgrzewaniu, stąd przy gotowaniu barszczu zawsze się go lekko zakwasza cytryną lub octem. Po drodze od ust do miejsca wchłonięcia, połknięty burak najpierw wpada do żołądka, który wytwarza kwas, po czym częściowo przetrawiona treść trafia do jelita cienkiego, gdzie zalewa ją dla odmiany bardzo zasadowa żółć. Ostatecznie więc w normalnych warunkach wchłania się niewielka ilość barwnika, niewystarczająca aby wpłynąć na kolor moczu.
Pojawienie się więc zabarwienia uryny oznacza, że po drodze warunki były dla buraka łagodniejsze niż zwykle - jeśli do żołądka trafiło dużo treści, jeszcze w dodatku popitej, barwnik nie był narażony na takie znów silne działanie kwasu. Jeśli ostatecznie posiłek nie był ciężkostrawny, to nie przebywał w żołądku zbyt długo. Z kolei na ilość wydzielonej żółci wpływ ma tłustość posiłku i jego pierwotna kwasowość. Gdy burak był mocniej zakwaszony sokiem z cytryny lub szczawiem, kwasy organiczne przeszkadzają żółci, działając jak bufor stabilizujący nieco kwaśniejsze warunki.
Nakładanie się tych dwóch efektów powoduje ostatecznie, że betanina nie zostaje zupełnie zdegradowana i wchłania się w dalszych odcinkach jelita dostatecznie, aby zabarwić mocz. W efekcie ta sama osoba może czasem doznawać zabarwienia a czasem nie, zależnie od kwasoty żołądka, obfitości posiłku, rodzaju posiłku i ilości buraka w porcji. Pewne badania sugerują częstsze pojawianie się betaninurii u osób z niedoborem żelaza, ale zjawisko jest zbyt mało specyficzne (jest za wiele sytuacji gdy efekt nie wynika z niedoboru żelaza tylko z rodzaju posiłku) aby służyło za test diagnostyczny.[5], [6]
----------
Źródła:
[1] https://www.livestrong.com/article/130395-detox-foot-patches-work/
[2] Deborah A. Kennedy et al.
Objective Assessment of an Ionic Footbath (IonCleanse): Testing Its Ability to Remove Potentially Toxic Elements from the Body, Journal of Environmental and Public Health Volume 2012 (2012), Article ID 258968, 13 pages
[3] http://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(05)66373-8/fulltext
[4] https://sciencebasedmedicine.org/would-you-like-a-liver-flush-with-that-colon-cleanse/
[5] https://udel.edu/~mcdonald/mythbeeturia.html
[6] Eastwood, MA; Nyhlin, H (1995).
"Beeturia and colonic oxalic acid". QJM. 88 (10): 711–7