informacje



Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rtęć. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rtęć. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 czerwca 2015

6 substancji z którymi wolałbym nie pracować

Inspiracją do wpisu był ten, niedawno opublikowany film popularnonaukowy z serii "Uwaga! Naukowy bełkot":
Jest to cenna seria, w ciekawy sposób przedstawiająca informacje z różnych dziedzin, jednak z tym odcinkiem mam pewien kłopot - autor chyba nie zupełnie rozsądnie zebrał 6 groźnych substancji pod mylącym tytułem a opowiadając o nich zastosował nadmierne uproszczenia. Co postaram się pokrótce objaśnić zanim podam swoją listę

Z czym można pracować i co nie jest naj
Jedną z maksym przypisywanych Einsteinowi jest ta o przekazywaniu informacji, mówiąca że należy upraszczać jak można, ale nie bardziej. Bo jeśli coś uprościmy za bardzo, możemy wprowadzić inną osobę w błąd.
Ten problem dotyczy Polonu-210 opisanego przez autora jako "najbardziej promieniotwórcza substancja znana Ludzkości". Jak tłumaczy w komentarzach, wybrał tą substancję, bo jest dostępna w stosunkowo dużych ilościach, silnie radioaktywna i ma na tyle długi czas półrozpadu, że człowiek zdąży się nią zatruć. Ale o tym w filmie nie wspomina. Widz dostaje tylko prosty przekaz "Polon-210 jest najbardziej promieniotwórczy w ogóle", co nie jest prawdą.

Zgodnie z definicją aktywności promieniotwórczej, jest to szybkość z jaką następują rozpady promieniotwórcze. Największą aktywność mają te z najkrótszymi czasami półrozpadu i małymi masami, z czego wynika że najbardziej promieniotwórczą substancją jest Wodór-7 o czasie półtrwania 2,3×10−23 s i masie 8 unitów.
Tak że akurat Polon-210 byłby raczej "najbardziej promieniotwórczą substancją z jaką można się zetknąć" w tym znaczeniu, że jest stosunkowo dostępny i niektórzy muszą z nim pracować - choć można spekulować czy przypadkiem bardziej szkodliwy nie jest ameryk-243, spotykany w czujnikach dymu, który jest wytwarzany w większych ilościach a oprócz mało przenikliwego promieniowania alfa, produkuje też wysokoenergetyczne promienie gamma.
Podobny problem dotyczy "najbardziej palnej substancji" czyli trifluorku chloru, bo przecież fluorek ten sam w sobie nie jest specjalnie palny - jest natomiast silnym środkiem zapalającym, powodującym zapłon innych substancji z którymi się zetknie, a przy tym przeżerający substancje niepalne.
Myślę, że wśród najbardziej palnych substancji na pewno znajduje się silan, czyli krzemowy analog metanu. Duże powinowactwo krzemu do tlenu i ujemna jonizacja wodoru powodują, że w mieszance z tlenem ulega samozapłonowi w temperaturach około -100 °C, przy czym różne prace podają różne dane, w jednej opisano zapłon mieszanki z powietrzem w temperaturze -162 °C[1] Natomiast silniejszym od trifluorku chloru środkiem utleniającym i zapalającym inne substancje jest zapewne difluorek ditlenu, potrafiący zapalić stały metan w temperaturze 90 K.[2]

Inny problem dotyczy pozostałych substancji - tematem filmu są substancje "z którymi wolelibyście nie pracować" bo są niebezpieczne, trudne do obsługi, groźne jeśli się z nimi zetknąć. Tylko że w tym kontekście materiał wybuchowy oktanitrokuban pomimo swej niesamowitej siły wybuchowej zupełnie do zestawienia nie pasuje, jest bowiem stosunkowo bezpieczny - nie wybucha pod wpływem wstrząsów, nie powinien eksplodować nawet po uderzeniu młotkiem, dopiero wybuch spłonki inicjującej wywołuje eksplozję. Osobiście wolałbym pracować z nim, niż z na przykład chloranem potasu (jest ciekawszy).

Dlatego do zestawienia pasuje właściwie tylko batrachotoksyna, dwucyjan i ten bardzo azotowy materiał wybuchowy, eksplodujący spontanicznie.

Trochę zdziwiło mnie zatem, że autor filmu zapomniał o kilku innych substancjach, które warto tu pokrótce opisać. 

Z czym ja wolałbym jako chemik nie pracować:

1. Diselenek węgla
Analog dwusiarczku węgla, przydatny w niektórych syntezach. A przy tym związek niesamowicie wprost śmierdzący. Po tym jak w 1936 roku otrzymano go po raz pierwszy, konieczna była ewakuacja najbliższej miejscowości, leżącej po zawietrznej stronie laboratorium. Jest lotny, łatwo przenika przez gumę i wchłania się do organizmu, łatwo przenika przez błony komórkowe i jest neurotoksyczny. Chemik pracujący z tym związkiem przez dłuższy czas otoczony byłby banieczką nieznośnego zapachu i bez wątpienia znalazłby wolne miejsce w tramwaju.
Podobne efekty mogą dawać też inne związki selenoorganiczne, jak selenol, analog etanolu, czy selenofenol.

Nie chcę zostać na kilka tygodni człowiekiem-skunksem, więc pracy z tym związkiem będę unikał.

2. Dimetylortęć
Jedna z najsilniejszych znanych trucizn. Dawka śmiertelna dla człowieka właściwie nie jest znana, estymuje się ją na podstawie kilku wypadków śmiertelnych. Znanym przypadkiem było zatrucie badaczki Karen Wetterhahn, której na rękawiczki rozprysnęło się ok. 0,05 ml substancji. Przeniknęła przez rękawiczki i w krótkim czasie wchłonęła się przez skórę w ilości wystarczającej do zabicia. Z batrachotoksyną czy jeszcze silniejszą ciguarotoksyną można w miarę bezpieczne pracować, z dimetylortęcią nie jest już tak dobrze.
Tak że jeśli na prawdę nie będzie mi to do czegoś potrzebne, wolę z tą substancją nie pracować.

3. Benzo-a-piren
Jeden z najważniejszych wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych (WWA) będących rakotwórczymi składnikami dymu. Metabolity benzo-a-pirenu łączą się z DNA wywołując mutacje. Spożyty wywołuje raka żołądka i jelit, obecność w powietrzu sprzyja nowotworom płu, a zanieczyszczenie skóry może wywołać raka skóry. W niektórych badaniach już jednokrotna iniekcja podskórna ekstraktu zwierającego WWA wywoływała nowotwory u badanych zwierzat.

Tak że pracy nad tym związkiem czystym, lub w ekstraktach wolałbym też unikać.

4. Gaz musztardowy
Środek bojowy będący silnym środkiem alkilującym. Wywołuje silne oparzenia skóry które ujawniają się nawet dobę po kontakcie z substancją, wchłonięty drogą inhalacyjną daje objawy zatrucia z dużym opóźnieniem, od 4 do 6 godzin dla małych dawek (dla dużych natychmiastowo). Jest potwierdzonym środkiem rakotwórczym.

Tak więc pragnącym zachować zdrowie i ładną twarz też radzę unikać styczności z tą substancją

5. Azydek sodu
Sól kwasu azotowodorowego, zawierająca trzy połączone atomy azotu. Azydki nieorganiczne zwykle są stosowane w syntezie azydków organicznych, oraz 1,2,3 triazyn, ewentualnie tetrazolu. Niestety azydki są związkami nietrwałymi i bardzo silnie trującymi, porównywalnie z cyjankami. Chętnie hydrolizują do azotowodoru, gazu bardziej toksycznego niż tlenek węgla, który w śladowych, niewyczuwalnych stężeniach jest w stanie wywołać zatrucie. Ekspozycja wywołuje mdłości, bóle głowy, uszkodzenie włókien nerwowych, zaburzenia oddychania zaś działaniem długofalowym po zatruciu jest uszkodzenie wątroby i jąder. Zatrucia tym związkiem wśród chemików są notowane dość często.
Przy ogrzewaniu potrafią eksplodować. Z jonami metali ciężkich tworzą wrażliwe na wstrząsy i nacisk azydki, używane czasem jeszcze w spłonkach.

Tak więc z tymi związkami bez konieczności też dobrze by było nie pracować

6. Siarczan niklu
Ten związek jest akurat stosunkowo często spotykany w laboratoriach chemii nieorganicznej. Jego głównym niebezpieczeństwem jest łatwość wywoływania alergii - powtarzalny kontakt ze związkiem skutkuje rozwinięciem się alergii na nikiel i kilkunastu procent ludzi. A zaistnienie takiej alergii może potem poważnie utrudniać życie, w związku z występowaniem niklu w wielu stopach metali używanych w elektronice czy medycynie.

------
[1] http://cdn.intechopen.com/pdfs-wm/24448.pdf
[2] http://pubs.acs.org/doi/abs/10.1021/ja00893a004

poniedziałek, 9 marca 2015

I grupa analityczna kationów

Podczas zajęć z chemii analitycznej starałem się robić zdjęcia każdej grupie i reakcji z każdym odczynnikiem. Różnej natury przyczyny sprawiły, że wszystkiego sfotografować się mi nie udało, ale coś tam zawsze można pokazać.

Klasyczna analiza nieorganicznych soli polega na przetestowaniu prostych reakcji dających osady o charakterystycznych właściwościach, tylko dla niektórych stosuje się dodatkowe odczynniki specyficzne. Rozpoznanie kationu opiera się na zgodności obserwowanych przemian z opisanymi w literaturze - musi powstać lub nie osad, o odpowiednim kolorze, rozpuszczający się lub nie w odpowiednim odczynniku.
 Metody te mają znaczenie przede wszystkim dydaktyczne, bo w praktyce w analizie próbek na obecność metali używa się innych metod. Wymagają ona stosunkowo dużych ilości soli (aczkolwiek dużą ilość tych reakcji można przeprowadzać na pojedynczych kroplach, dzięki czemu możliwe staje się zbadanie pojedynczych okruchów).
Zależnie od tego jak sole reagują z pewnymi podstawowymi odczynnikami, pogrupowano je i podzielono. Dziś omówię grupę I, czyli jony metali, które dają osady po dodaniu kwasu solnego.

Ag, Hg(I),Pb(II)
+ Cl-
Po dodaniu odczynnika grupowego, czyli kwasu solnego lub roztworu chlorku sodu, wszystkie kationy wytrącają się w formie białych chlorków:

Od lewej Hg22+ ,Ag+ ,Pb2+ .
Powstające chlorki srebra, ołowiu i rtęci (I) to białe, nieco kłaczkowate osady. Chlorek srebra jest światłoczuły i po pewnym czasie ciemnieje, najpierw stając się szaro-fioletowy aż w końcu czarny. Zanim to jednak nastąpi, można go odróżnić od pozostałych za sprawą ciągu reakcji - po dodaniu roztworu amoniaku rozpuszcza się, tworząc kompleks chlorku aminasrebra, po dodaniu rozcieńczonego kwasu azotowego, osad chlorku pojawia się ponownie.
Zarówno chlorek srebra jak i ołowiu mogą rozpuścić się w nadmiarze odczynnika, dlatego powinno się używać raczej rozcieńczonego. Chlorek ołowiu rozpuszcza się na gorąco, przy ochłodzeniu tworząc białe igiełkowate kryształki.
+ NH3*H2O
Po dodaniu rozcieńczonego amoniaku do roztworów, wytrącają się różne osady:
Niestety ujawnia się tu złośliwość substancji - w próbówce prawej, zawierającej sól srebra, osad powstał podczas nalewania odczynnika i po chwili się rozpuścił. Szary osad tlenku srebra jest rozpuszczalny w nadmiarze i stąd takie efekty.
W próbówce po lewej wyraźny ciemnoszary osad, o skomplikowanym składzie. W reakcji z jonami amonowymi i hydroksylowymi zamiast oczekiwanego wodorotlenku, rtęć (I) tworzy sól aminortęciową oraz rtęć metaliczną, która zabarwia osad na szaro.
+ KJ (jodek potasu)
W tym przypadku pojawiają się osady o wyraźniejszych kolorach:


Od lewej: Hg22+, Pb2+, Ag+ . Osad jodku rtęci jest zielonkawy i dosyć ciemny, zawiera prawdopodobnie domieszki metalicznej rtęci. Nadmiar odczynnika powoduje rozpuszczenie jodku rtęci (I) z równoczesną dysproporcjonacją w wyniku której do roztworu przechodzi kompleks tetrajodku rtęci (II) a wytrąca się koloid metalicznej rtęci. Taki roztwór mógłby stanowić w zasadzie odczynnik Nesslera, używany do oznaczania jonów amonowych, ale zazwyczaj otrzymuje się go inną metodą..
Jodek ołowiu jest żółty. Rozpuszcza się w wodzie na gorąco, po ochłodzeniu wykrystalizowuje w formie żółtych blaszek o połysku podobnym do płatków złota, stąd też był kiedyś używany w żółtych farbach. Rozpuszcza się też w nadmiarze odczynnika.

Jodek srebra jest lekko żółtawy, z czasem ciemnieje od światła.
+ dichromian potasu
Intensywne kolory wywołuje także reakcja z dichromianem:
Chromian srebra jest czerwonym, drobnym osadem, rozpuszczalnym w amoniaku lub rozcieńczonym kwasie azotowym. Pośrodku widzicie intensywnie żółty chromian ołowiu, dawniej używany jako pigment malarski "żółcień ołowiana" obecnie rzadko używana ze względu na toksyczność. Chromian rtęci jest ciemnobrunatny, choć podobno podczas dłuższego gotowania zmienia się w czerwony.
+AKT
AKT to często stosowana, wygodniejsza w użyciu forma siarczków. Związek organiczny, amid kwasu tiooctowego, który w środowisku kwaśny i podczas ogrzewania ulega hydrolizie z wydzieleniem siarkowodoru. Strąca siarczki z roztworów soli metali
Z badanymi solami daje odpowiednie osady:

Osad siarczku srebra jest raczej szarawy i kłaczkowaty. Z nieznanych mi przyczyn czarny siarczek ołowiu się nie wytrącił, stąd pusta próbówka. W przypadku rtęci (I) zachodzi dysproporcjonacja, strąca się osad będący mieszanką metalicznej rtęci i siarczku rtęci (II).

Oprócz wymienionych podstawowych prób, istnieją też próby charakterystyczne, na przykład reakcja soli srebra z reduktorami może spowodować powstanie lustra na ściankach próbówki. Ołów reaguje z rodizonianem potasu dając ciemnofioletowy osad. Rtęć (I) tworzy z difenylokarbazydem charakterystyczny niebiesko-fioletowy kolor; reakcja jest bardzo czuła i wykorzystuje się ją do kolorymetrycznego oznaczania śladowych ilości rtęci.

----------

niedziela, 27 maja 2012

Czerwień nie tak czerwona


Wszystko zaczęło się pewnego dnia w roku 79 naszej ery, albo też 832 a.U.c. kiedy to od dawna niespokojny wulkan Wezuwiusz wybuchł z wielką siłą. Z wierzchołka góry wydobyły się fontanny iskier i pióropusz dymu który zaćmił niebo. Gdy na ulice położonych u jego podnóża miast Stabie, Herkulanum i Pompeje opadać zaczął drobny, podobny do płatków puszystego śniegu popiół wulkaniczny, przemieszany z kamykami lapilli, większość mieszkańców ukryła się w domach, czekając aż przejdzie. Okazało się to zgubnym rozwiązaniem, gdyż opad nie ustawał, zasypując ulice i załamując dachy. Ci którzy zbyt późno się zorientowali, nie mogli się wydostać z zasypywanego miasta. Zagrzebani szarym popiołem ginęli w domach, na ulicach, w pałacach i willach, na placach i w parkach, dusząc się od gorących gazów. W Herkulanum popiół pokrył wszystko niezbyt grubą warstewką, toteż mieszkańcy mieli czas na ewakuację, ale pod wieczór ze zboczy obsunęła się lawina gorących materiałów piroklastycznych, które w kilka chwil zagrzebały miasto. W porcie znaleziono później kilkaset szkieletów tych którzy nie zdążyli uciec.
Erupcja skończyła się po kilku dniach, zagrzebując miasta kilkumetrową warstwą popiołów, dzięki czemu trzeba było czekać aż do XVII wieku zanim przypadkowo odkryto że głęboko pod ziemią zalegają starożytne figury, domy, dzielnice...

Odkrycie Pompei należało do największych odkryć archeologicznych w dziejach. W dużym stopniu przyczyniło się do rozwoju nurtu klasycznego w architekturze, przede wszystkim jednak pozwoliło zobaczyć nam jak wyglądało starożytne miasto, zakonserwowane niczym pod szklanym kloszem. Odsłonięto domy, dobrze zachowane przedmioty codziennego użytku. barwne mozaiki i feski na ścianach. Tu i ówdzie grafitti wykonywane z potrzeby chwili. I ciała.
Popiół wulkaniczny okrywający miasto szybko stwardniał w tuf, zaś te obiekty które łatwo ulegały rozkładowi, zachowały się w formie odcisków. Gdy zaczęto natykać się na pierwsze szkielety, każdy tkwił w niszy zachowującej kształt ciała; zajmujący się wykopaliskami Giuseppe Fiorelli zaczął w takich wypadkach wypełniać "odcisk" gipsem. Po oczyszczeniu i wyjęciu otrzymywało się przerażająco dokładny odlew człowieka, z zachowaniem takich szczegółów jak rysy twarzy czy kształt ubioru. Jak dotychczas odkryto w Pompejach dwa tysiące takich ciał.

Jedną z rzeczy jakie rzucały się w oczy historykom sztuki były żywe barwy zachowane zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz budynków. Prawdopodobnie utrwalony w powszechnym mniemaniu obraz białych miast starożytności jest błędny - już w opisach ówczesnych autorów znajdujemy wzmianki o barwach świątyń, co potwierdzają najnowsze badania. Na niektórych zabytkach które długo przeleżały w ziemi zachowały się jeszcze ślady farb.
W starożytnych opisach zachowały się wzmianki o używanych pigmentach - czerwony cynober, błękitny azuryt, zielony malachit, purpura tyryjska czy "smocza krew" będąca zapewne żywicą draceny. Częste były też ochry pozwalające uzyskać różnorodne odcienie żółci, czerwieni i brązu[1].

Dosyć ciekawym pigmentem był tak zwany błękit egipski. Był to prawdopodobnie pierwszy pigment syntetyczny. Chemicznie rzecz biorąc to podwójny krzemian wapnia i miedzi, mający postać szklistych ziaren, nierozpuszczalnych w wodzie, o ładnym, jasnoniebieskim kolorze. Witruwiusz opisał, że dla wytworzenia błękitu ogrzewano w piecu mieszaninę związków miedzi, zapewne malachitu, piasku kwarcowego, wapienia i natronu.:
Cu 2 CO 3 (OH) 2 + 8 SiO 2 + 2 CaCO 3 → 2 CaCuSi 4 O 10 + 3 CO 2 + H 2 O
Węglan sodu był w tym procesie topnikiem, w reakcji krzemionki, miedzi i wapna powstawał krzemian wapniowo-miedziowy w postaci małych ziarenek, które należało następnie zetrzeć na proszek. Tak postały pigment był znacznie tańszy od azurytu.

Najbardziej jednak charakterystyczną cechą odkrytych fresków, było nadzwyczaj częste użycie bardzo żywej, soczystej czerwieni, już wkrótce nazywanej czerwienią pompejańską. Szczególnie dobrze widać to w tzw. wilii misteriów, pokrytej malowidłami przedstawiającymi misteria dionizyjskie. Czerwień stanowi tutaj rzucające się w oczy tło dla postaci, pokrywając całą ścianę.
Kolor wkrótce stał się modny wśród bogatych europejczyków, kojarzących pompejański wystrój z przepychem, jednak w miarę postępu wykopalisk okazało się, że reguła ta nie działa. W odkopywanych miastach czerwień pojawiała się w pomieszczeniach dla służby, w mniej zamożnych domach, w warsztatach i sklepach. Było to zaskakujące, bo potrzebny do uzyskania takiego intensywnego odcienia cynober był bardzo drogim barwnikiem. Dopiero późniejsze badania wykazały, że gdzieniegdzie kolor uzyskiwano przy pomocy takich tańszych barwinków, jak minia ołowiowa, hematyt czy nawet czerwona ochra, czasem fałszując nimi droższą farbę[1]
Mimo to problemem pozostawała częstość pojawiania się czerwieni w miastach. Stworzone później teorie estetyczne uznawały po prostu, że był to wówczas kolor modny, kojarzony z lepszym bytem i dlatego tak chętnie malowano na czerwono wszystkie pomieszczenia, jednak stopniowo zaczęły narastać co do tego coraz większe wątpliwości.

We wrześniu minionego roku świat obiegła wiadomość - czerwień pompejańska była żółta! Oczywiście polskie media trochę to przekręciły. Nie mogłem wówczas jednak znaleźć na ten temat szerszych materiałów - wiadomość była oparta na prezentacji z VII krajowej konferencji na temat kolorów w Rzymie, jednak materiały z tej konferencji ukazały się znacznie później. O co chodziło?

Intensywna czerwień na ścianach bogatych wilii była wynikiem zmieszania bardzo dobrze oczyszczonego, drobnoziarnistego cynobru w ilości do 85%, z czerwoną minią i niewielkim dodatkiem innych drogich barwników, tymczasem jednak w wielu miejscach nie udało się wykryć tych składników. Było zatem oczywiste że część ścian malowano tańszymi farbami, powstał tu jednak istotny problem. Jednym z tanich czerwonych barwników była ochra. Mogła to być oryginalna czerwona ziemia wydobywana w odpowiednich miejscach, lecz znacznie bardziej dostępna była ochra żółta, nazywana też ugrem. Ma ona między innymi tą własność, że silnie ogrzewana ciemnieje i staje się wyraźnie... czerwona. Opisał to już niezawodny Witruwiusz,  w swym obszernym poemacie De rerum natura.

Ochra to mieszanina tlenków i wodorotlenków żelaza, z minerałami ilastymi, często kaolinem, będąca osadem nanoszonym przez wodę w pobliżu wietrzejących złóż żelaza. Bardzo podobne rdzawe grudki można niekiedy znaleźć w piasku wydobywanym spod torfu lub w samym torfie - ten tzw. orszyn też stanowi mieszaninę związków żelaza, połączonych z kwasami humusowymi i innymi solami mineralnymi. Bardzo grube warstwy orszynu tworzą rudę darniową, gdzieniegdzie wydobywaną jako niskoprocentowa ruda żelaza.
Barwa ochry zależy od proporcji zawartych różnych minerałów żelaznych - barwa ciemnoczerwona to wynik przewagi hematytu, żółta to przewaga limonitu a brązowa to przewaga goethytu. Te minerały należy właściwie uporządkować:
Limonit to osad mineralny zawierający wodorotlenek żelaza z dużą ilością związanej krystalicznie wody, w wyniku jego wietrzenia, po usunięciu części wody i po przejściu części wodorotlenku w tlenki, zasadowe tlenki i tlenki uwodnione, uzyskujemy goethyt; dalsze odwadnianie i wietrzenie powoduje powstanie tlenku żelaza III a więc hematytu o barwie rdzawej. Jak łatwo się wam teraz domyślić, prażąc ochrę odwadniamy ją, zwiększając zawartość bezwodnego tlenku, co przesuwa kolor z żółtawego w rdzawy. Stąd zresztą brała się siena palona, używana jako pigment. Zależnie od intensywności wypalania oraz składu wyjściowego otrzymuje się różne odcienie. Wobec domieszek manganu, szczególnie w zielonkawych umbrach, kolor staje się tak ciemny, że bliski czerni.


No dobra, a Pompeje? 
Jak już pisałem, aby otrzymać tanią czerwoną farbę należało użyć ochry. Mogła to być zwykła, żółta ochra wypalona w piecu, ale mogła to być też naturalna ochra czerwona, w krajach śródziemnomorskich występująca w formie laterytu, a więc z domieszkami tlenków i wodorotlenków glinu. Ale zaraz zaraz - miasta zostały zasypane gorącym popiołem, a Herkulanum lawiną rozżarzonych materiałów piroklastycznych. Czy nie mogło być czasem tak, że w tych warunkach ściany pomalowane żółtą ochrą, stały się czerwone? Mogło tak być, co więcej od dawna domyślano się takiej możliwości.
W wielu miejscach obserwowano taką zmianę w obrębie jednej ściany - u dołu, gdzie gromadziły się pierwsze gorące partie popiołu, ściana jest czerwona, zaś u góry żółta. Podobne objawy obserwowano przy spękaniach ściany - w miejscu szczeliny ciepło głębiej wchodziło w mur i wokół niej czerwień była intensywniejsza. Problem natomiast polegał na czym innym - być może część ścian pierwotnie była żółta, ale na pewno cześć była pierwotnie czerwona bo pomalowano je czerwoną ochrą, jak jednak wiele było takich ścian? Jeśli przyjąć obowiązującą od dekad teorię, że mieszkańcy Pompejów nadzwyczaj upodobali sobie ten kolor, to oczywiście stwierdzimy że większość ścian była pomalowana na czerwono, ale naukowcy nie zwykli przyjmować takich poglądów za pewnik.


Sergio Omarini, kierownik zespołu z Visual Instytut National Research Council (Ino-CNR) we Florencji, postanowił zbadać skład farb metodami nieinwazyjnymi. Przedtem dla zbadania składu pobierano małe próbki ze ścian, jednak badanie mogło wówczas objąć tylko pewne punktowe miejsca. Zastosowanie przenośnego spektrofotokolorymetru pozwoliło na szybkie przebadanie większych powierzchni i porównanie ich składu. Przyrząd badał światło odbite od ściany, mierząc zależność między długością fali a absorpcją, czyli wyznaczając widmo. Najpierw jednak należało wykluczyć z badania ściany które malowano cynobrem. Zastosowano tu przenośny aparat do badań fluorescencji rentgenowskiej i odrzucono ściany zawierające rtęć i ołów. Następnie podzielono badane ściany na obszary czerwone, zółte i przechodzące z jednego koloru w drugi.
Przebadano łącznie 246 ścian postrzeganych jako czerwone i 57 żółtych. W tej liczbie znaleziono 165 pierwotnie malowanych ochrą czerwoną, wyróżniającą się zawartością tlenku glinu, 57 malowanych ochrą żółtą i 81 malowanych pierwotnie na żółto ale poczerwieniałych od gorąca. Krótko mówiąc co czwarta ściana zmieniła kolor[2] Efekt był szczególnie wyraźny w Herkulanum skąd pochodziła większość badanych powierzchni. Przykładem może być Willa Papirusów, gdzie Omarini przeprowadzał badania już kilka lat temu[3]:


Zmianę barwy widać na tylnych ścianach. Jeśli wyobrazić sobie że te ściany były żółte, to pomieszczenie nabiera innego charakteru.


Zatem czerwony może nie był aż tak powszechny w starożytności, ale i tak stanowił dużą część malunków, zaś freski w Willi Misteriów od początku były czerwone (aczkolwiek ich intensywny kolor w dużej mierze jest wynikiem późniejszych renowacji, polegających na podmalowaniu). Profesor Mary Bread, autorka słynnej książki o Pompejach skomentowała to krótko - to kolejny przykład pokazujący, że Pompeje nie zostały zamknięte w kapsule czasu[4]

------
http://en.wikipedia.org/wiki/Egyptian_blue

[1] Pigments and painting techniques of Roman Artists  http://www.rms.org.uk
[2]  Silvana Carannante, Francesca Civetti, Sergio Omarini, Filomena Schiano Lomoriello, Peppe Zolfo, Giallo Pompeiano,  http://www.nannimagazine.it